Dopracowane wizualnie i zrealizowane z iście hollywoodzkim rozmachem świetne kino gatunkowe. Po projekcji spotkanie z reżyserem Robertem Glińskim.
„Kamienie na szaniec”
Czwartek, 19.11.2015, godz. 18:00
Sala Kameralna, ul. Jana Pawła II 5
bilety: 10 zł w kasie SOK i na www.bilety.soksuwalki.eu
„Kamienie na szaniec” (premiera: 7 marca 2014 roku)
reżyseria: Robert Gliński
zdjęcia: Paweł Edelman
scenariusz: Dominik W. Rettinger, Wojciech Pałys (współautor)
występują m.in.: Tomasz Ziętek (Jan „Rudy” Bytnar), Marcel Sabat (Tadeusz „Zośka” Zawadzki), Kamil Szeptycki (Aleksander „Alek” Dawidowski), Magdalena Koleśnik (Maryna „Monia” Trzcińska), Sandra Staniszewska (Halina „Hala” Glińska) oraz Artur Żmijewski, Danuta Stenka, Krzysztof Globisz, Wojciech Zieliński, Andrzej Chyra, Olgierd Łukaszewicz, Marian Dziędziel.
Robert Gliński
Urodzony 17.04.1952 r. w Warszawie. Reżyser, absolwent wydziału architektury na Politechnice Warszawskiej oraz Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Uważany jest za jednego z czołowych twórców polskiego kina. Z filmem związany od 1983 roku poprzez pierwszą produkcję fabularną, „Niedzielne igraszki”.
Do jego najbardziej znanych oraz docenionych przez publiczność i krytyków filmów należą „Niedzielne igraszki” (1983), „Łabędzi śpiew” (1988), „Wszystko co najważniejsze” (1992), „Cześć, Tereska” (2000), „Wróżby kumaka” (2005), „Benek” (2007) i „Świnki” (2009). Jest laureatem licznych nagród i wyróżnień filmowych, m.in. trzech nagród na festiwalu w Mannheim („Niedzielne igraszki”), nagrody za reżyserię oraz dwóch Grand Prix i Nagród Dziennikarzy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni („Łabędzi śpiew”, „Wszystko, co najważniejsze”, „Cześć, Tereska”), Nagrody Pokojowej na Festiwalu Filmowym w Trieście („Wszystko, co najważniejsze”), Polskiej Nagrody Filmowej Orzeł w kategorii najlepszy film, reżyseria i scenariusz, Złotej Kaczki, Złotej Taśmy, Specjalnej Nagrody Jury na festiwalu filmowym w Warnie oraz Nagrody Stowarzyszenia Filmowców Polskich (wszystkie powyższe nagrody za film „Cześć, Tereska”).
Za swoją twórczość został w 2001 roku uhonorowany prestiżową nagrodą Paszportu Polityki oraz, rok później, doroczną nagrodą Ministra Kultury i Sztuki. W 2006 roku otrzymał list gratulacyjny od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. W 2011 roku otrzymał tytuł naukowy profesora sztuki filmowej, a w latach 2008-2012 pełnił funkcję rektora PWSFTViT w Łodzi. Od września 2011 roku piastuje stanowisko Dyrektora Naczelnego i Artystycznego Teatru Narodowego w Warszawie.
Twórcy o filmie
Robert Gliński (reżyser): Filmową opowieść koncentruję na „odbrązowieniu” pomnikowych postaci-legend, tak aby współczesny odbiorca znalazł w nich osoby bliskie sobie – chłopców i dziewczęta, którzy chcieliby zwyczajnie żyć, rozwijać swoje pasje, cieszyć się młodością, przyjaźnić się, kochać. (…) Film opowiada przede wszystkim o przyjaźni – jej bezwzględnej wartości, której nie da się oszacować statystyką, obliczaniem zysków i strat. Mówi także o wrażliwości moralnej. Zośka i Rudy nie są zawodowymi żołnierzami, nie zabijają automatycznie. Od żołnierzy różni ich to, że myślą, mają świadomość dokonywanego wyboru. Ta chwila wahania, przed samym strzałem ma bardzo wysoką cenę – czasem kosztuje życie przyjaciela, czasem własne.
Paweł Edelman (operator): Wiemy o wszystkich postaciach, o których historycy wspominają w związku z Szarymi Szeregami. To byli normalni ludzie, ze swoim życiem. Mieli swoje miłości, słabości. Takie postacie nas interesowały. Oni byli wrzuceni w bardzo nietypowe warunki i zmuszeni do dokonania wyborów. Jest to historia o ludziach, którzy ponosili konsekwencje tych wyborów, nie do końca przewidziane. Pewne heroiczne decyzje, okazywały się później niezwykle tragiczne. (…) Nie jest to film wojenny. To film psychologiczny, którego akcja toczy się w czasach wojny.
Mariusz Łukomski (producent): Byli to tacy sami młodzi ludzie jak dziś. Zostali postawieni w określonej sytuacji i musieli wybierać. Mieli różne zdania i różne podejście do sprawy życia i śmierci, ryzyka związanego z walką. Oni coś wybrali. Chciałbym, aby dzisiejsza młodzież zastanowiła się, czy jeżeli zostanie postawiona w sytuacji, gdy musi dać świadectwo i musi coś wybrać,
to czy podejmie takie decyzje. Oczywiście nie musi to być sytuacja wojenna, ale zwyczajne, codzienne dylematy, takie jak na przykład obrona bliskiego przyjaciela.
Recenzja
Reżyser Robert Gliński zdobył swój szaniec. Choć po drodze naraził się paru historykom i obrońcom moralności, „Kamienie” powinny trafić do celu. Są nim – jak przypuszczam – serca nastoletniej widowni. Adaptacja powieści Aleksandra Kamińskiego to nie tylko porządne kino gatunkowe, ale i udana próba przedstawienia dylematów członków Szarych Szeregów ich rówieśnikom z XXI wieku.
Gliński zaczyna swą opowieść na pełnym gazie. Dosłownie. Podczas gdy Zośka (Sabat) usuwa hitlerowskie sztandary z murów Polskiej Akademii Nauk, Rudy (Ziętek) urządza zadymę na pokazie propagandowych kronik. Podwójne uderzenie pary spiskowców rozgrywa się w rytm muzyki Łukasza Targosza – wysokoenergetycznego gitarowego riffu nałożonego na podkład z tłustego basu i perkusji. Towarzyszy ona poczynaniom bohaterów tak długo, jak ich zabawa w wojnę obywa się bez rozlewu krwi. Kiedy jednak Rudy zostaje pojmany przez esesmanów, a jedna z akcji kończy się wymianą ognia, kompozytor zaczyna rozporządzać pięciolinią w bardziej konwencjonalny sposób.
Rozbrzmiewające na ścieżce dźwiękowej łkające skrzypce i pianino zwiastują koniec niewinności. Harcerze zamieniają się w żołnierzy, chłopięca przygoda – w obowiązek, a oddanie idei wolnej Polski – w ofiarę. Pojawiają się kolejne wątpliwości. Ile można poświęcić dla Sprawy? Ile dla przyjaźni? Gdzie kończy się bohaterstwo, a zaczyna ślepy upór?
Brzmi to wszystko bardzo podniośle, ale Glińskiemu udało się ominąć koleiny banału i bogoojczyźnianego zadęcia. Stało się tak w dużej mierze za sprawą młodych, jeszcze nieopatrzonych odtwórców głównych ról. Znakomicie wypadł zwłaszcza grający Rudego Tomasz Ziętek – przekonujący zarówno jako nieopierzony partyzant, lowelas, jak i obdarzona mesjańskim rysem ofiara brutalnych tortur. Sceny tych ostatnich nie mroziłyby krwi nawet w połowie, gdyby nie wcielający się w sadystycznego hitlerowca Wolfgang Boos. Jeśli Quentin Tarantino zacznie kiedyś odcinać kupony i nakręci sequel „Bękartów wojny”, niemiecki aktor powinien dostać w nim angaż jako zausznik Hansa Landy. Tym większa szkoda, że w „Kamieniach na szaniec” równie interesujące nie są postaci kobiece. Napisane i zagrane według tradycyjnego polskiego klucza, pełnią w filmie czysto dekoracyjną funkcję. Mają szlochać, gdy ich mężczyźni wyruszają na wojenkę, i wyć, gdy wracają z niej na tarczy.
Z pomocą nieocenionego operatora Pawła Edelmana reżyser inscenizuje emocjonujące sceny miejskich potyczek. Jest w nich nerw, szybka praca kamery i porządne efekty specjalne. Choreografia walk wypada wiarygodnie, detale nie giną w gorączkowym montażu, a delikatna korekcja barwna sprawia, że atmosfera filmu wydaje się jeszcze bardziej posępna. W polskim kinie, które nigdy nie cierpiało
na nadmiar herosów, ekranowe Szare Szeregi jawią się niemal niczym Avengers. Jak strzelają, to całymi seriami. Jak giną, to w chwale. Jak kochają, to na zabój. Ich historia doskonale nadaje się do tego, by zbudować wokół niej popkulturowy mit. Nasi rodzice mieli czterech pancernych i Klossa. My możemy mieć Rudego, Zośkę i Alka. (Łukasz Muszyński (27.02.2014, www.filmweb.pl)
źr. informacji: materiały prasowe